W sumie - odkąd pamiętam - byłam dość ruchliwa.
Z podstawówki kojarzę (proszę się nie śmiać) - "mini kosza", z liceum - zespół taneczny, a na studiach przeplatankę siłownia/impreza/siłownia/impreza (tu też trzeba się było nieźle namęczyć ;-)).
"2 kółka na około szkoły" - grzmiała pani nauczycielka. A szkoła była wieeelka...
Nienawidziłam tego. Szczerze.
A rywalizacja sportowa? - o co "kaman"? (wiem, wiem - faceci to uwielbiają)
Kiedy studiowałam w Białymstoku (dla mnie - najwspanialsze miejsce na ziemi), a temperatura dochodziła tu czasem do -30 stopni (!) - dotarło do mnie, że mróz hartuje, a świeże powietrze dodaje wigoru. Tylu kilometrów z przysłowiowego "buta" nie zrobiłam nigdy wcześniej i pewnie nie zrobię. Nigdy też przedtem, ani potem nie miałam takiej odporności! (mimo, iż regularnie "podtruwaliśmy się" toksynami :-)).
Po studiach ambitnie rozpoczynając pracę - wcale się nie oszczędzałam.
W rezultacie zaczęłam chorować. Zrobił się ze mnie taki zagilony "Giler". Wtedy przypomniałam sobie o "mrozie i powietrzu". Najpierw zaczęłam chodzić, gdyż jak wiadomo - biegania "nienawidziłam"- głównie z wózkiem (ponieważ w tym okresie zostałam mamą).
5 km dziennie to była dla nas pestka!
A jakie zahartowane dziecko miałam!
W rezultacie zaczęłam chorować. Zrobił się ze mnie taki zagilony "Giler". Wtedy przypomniałam sobie o "mrozie i powietrzu". Najpierw zaczęłam chodzić, gdyż jak wiadomo - biegania "nienawidziłam"- głównie z wózkiem (ponieważ w tym okresie zostałam mamą).
5 km dziennie to była dla nas pestka!
A jakie zahartowane dziecko miałam!
Potem znów praca (nowa apteka) i myśl - "fantastycznie -12h w zamknięciu - i 0 powietrza".
Znów "Giler". I wieczorny odlot - ze zmęczenia.
Wtedy pierwszy raz pomyślałam o bieganiu...
Kupiłam buty (na początek - tylko tyle i aż tyle), znalazłam "grupę wparcia" i zaczęłam.
Na początku bolało - głównie mentalnie, ale ponieważ na gwałt potrzebowałam dodatkowej "mocy" - bieganie było dobrą alternatywą (jeśli masz chwilę - rach ciach i biegniesz). W niedługim czasie, kiedy po 1 km nie dostawałam już zadyszki - naprawdę to polubiłam. Same profity: pośmiałyśmy się z dziewczynami (czytaj: udzielałam się towarzysko), dotleniłam się, poza tym to co dla pań ważne: PUUPPA zrobiła się taka jakaś - "twarda" :-).
Teraz biegam w miarę możliwości - 3-4 razy w tygodniu po 5-7 km. Biegałam już nad jeziorem i nad morzem, na Wyspach Kanaryjskich i w Grecji. Kiedyś startowałam wieczorem (potrzebowałam wyżej wspomnianej energii) - teraz doceniam poranki (mam przysłowiowego"kopa" na cały dzień).
W tzw. międzyczasie dotarło do mnie coś znacznie ważniejszego.
Każdy z nas musi odkryć swoją indywidualną metodę na zmotywowanie się do ruchu.
Takie maleńkie "coś", co daje nam siłę...
Takie maleńkie "coś", co daje nam siłę...
Niektórzy biją swoje rekordy np. startując w maratonach (podziwiam, choć póki co - sama tego nie robię, ale... kto wie... ;-)), słuchają muzyki, biegają w grupie, porównują wyniki.
Ja także uwielbiam biegać z innymi, ale jeszcze bardziej - sama...
To moment, kiedy czuję fantastyczną łączność z naturą i Bogiem, kiedy mogę pozbierać myśli lub jeśli mi szkodzą - bezinwazyjnie usunąć je z głowy. Podczas biegania modlę się i praktykuję wdzięczność (dziękuję za wszystko, co mam). Podczas biegania - ćwiczę uważność (nastawiam się tylko na dźwięki i pozwalam myślom płynąć).
Właściwie to niekiedy jedyny "STOP" w ciągu dnia na który mogę sobie pozwolić.
Właściwie to niekiedy jedyny "STOP" w ciągu dnia na który mogę sobie pozwolić.
Do domu wracam zazwyczaj zrelaksowana i pozytywnie nastawiona/nakręcona.
Bo wiem, jak będę czuć się "po".
Ostatnio Pani masażystka rozmasowując moje pospinane mięśnie - nazwała mnie sportowcem.
I mimo, że nie do końca się nim czuję - muszę przyznać - to było b.miłe :-).
Cieszyłam się jak dziecko (połechtała moje próżne ego :-)).
Ostatnio Pani masażystka rozmasowując moje pospinane mięśnie - nazwała mnie sportowcem.
I mimo, że nie do końca się nim czuję - muszę przyznać - to było b.miłe :-).
Cieszyłam się jak dziecko (połechtała moje próżne ego :-)).
Powyżej załączam moje ostatnie (styczniowe) fotki z porannego biegania nad morzem i zachęcam Was do stworzenia swojej własnej, osobistej motywacji do działania.
Nie patrzcie na to, jak "wypada" ćwiczyć. Jak jest "modnie".
Róbcie to, co Wam w duszy gra...
A teraz zakładam buty i idę biegać (akurat mam chwilę).
Jest czwartek, 9a rano i idealna (jak zwykle :-)) pogoda do biegania.
Ruszam, aby koleiny raz tego doświadczyć.
Was także zachęcam, bo naprawdę warto!
Nie patrzcie na to, jak "wypada" ćwiczyć. Jak jest "modnie".
Róbcie to, co Wam w duszy gra...
A teraz zakładam buty i idę biegać (akurat mam chwilę).
Jest czwartek, 9a rano i idealna (jak zwykle :-)) pogoda do biegania.
Ruszam, aby koleiny raz tego doświadczyć.
Was także zachęcam, bo naprawdę warto!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz