czwartek, 14 stycznia 2016

Biegiem po zdrowie.


Nigdy, ale to przenigdy nie pomyślałabym, że tak bardzo polubię bieganie.
W sumie - odkąd pamiętam - byłam dość ruchliwa.
Z podstawówki kojarzę (proszę się nie śmiać) - "mini kosza", z liceum - zespół taneczny, a na studiach przeplatankę siłownia/impreza/siłownia/impreza (tu też trzeba się było nieźle namęczyć ;-)).
 "2 kółka na około szkoły" - grzmiała pani nauczycielka. A szkoła była wieeelka...
Nienawidziłam tego. Szczerze.
A rywalizacja sportowa? - o co "kaman"? (wiem, wiem - faceci to uwielbiają)
Kiedy studiowałam w Białymstoku (dla mnie - najwspanialsze miejsce na ziemi), a temperatura dochodziła tu czasem do -30 stopni (!) - dotarło do mnie, że mróz hartuje, a świeże powietrze dodaje wigoru. Tylu kilometrów z przysłowiowego "buta" nie zrobiłam nigdy wcześniej i pewnie nie zrobię. Nigdy też przedtem, ani potem nie miałam takiej odporności! (mimo, iż regularnie "podtruwaliśmy się" toksynami :-)).
Po studiach ambitnie rozpoczynając pracę - wcale się nie oszczędzałam.
W rezultacie zaczęłam chorować. Zrobił się ze mnie taki zagilony "Giler". Wtedy przypomniałam sobie o "mrozie i powietrzu". Najpierw zaczęłam chodzić, gdyż jak wiadomo - biegania "nienawidziłam"- głównie z wózkiem (ponieważ w tym okresie zostałam mamą).
5 km dziennie to była dla nas pestka!
A jakie zahartowane dziecko miałam!
Potem znów praca (nowa apteka) i myśl - "fantastycznie -12h w zamknięciu - i 0 powietrza".
Znów "Giler". I wieczorny odlot - ze zmęczenia.


Wtedy pierwszy raz pomyślałam o bieganiu...
Kupiłam buty (na początek - tylko tyle i aż tyle), znalazłam "grupę wparcia" i zaczęłam.
Na początku bolało - głównie mentalnie, ale ponieważ na gwałt potrzebowałam dodatkowej "mocy" - bieganie było dobrą alternatywą (jeśli masz chwilę - rach ciach i biegniesz). W niedługim czasie, kiedy po 1 km nie dostawałam już zadyszki - naprawdę to polubiłam. Same profity: pośmiałyśmy się z dziewczynami (czytaj: udzielałam się towarzysko), dotleniłam się, poza tym to co dla pań ważne: PUUPPA zrobiła się taka jakaś - "twarda" :-).
Teraz biegam w miarę  możliwości - 3-4 razy w tygodniu po 5-7 km.  Biegałam już nad jeziorem i nad morzem, na Wyspach Kanaryjskich i w Grecji. Kiedyś startowałam wieczorem (potrzebowałam wyżej wspomnianej energii) - teraz doceniam poranki (mam przysłowiowego"kopa" na cały dzień).


W tzw. międzyczasie dotarło do mnie coś znacznie ważniejszego.
Każdy z nas musi odkryć swoją indywidualną metodę na zmotywowanie się do ruchu.
Takie maleńkie "coś", co daje nam siłę...
Niektórzy biją swoje rekordy np. startując w maratonach (podziwiam, choć póki co - sama tego nie robię, ale... kto wie... ;-)), słuchają muzyki, biegają w grupie, porównują wyniki.
Ja także uwielbiam biegać z  innymi, ale jeszcze bardziej - sama...
To moment, kiedy czuję fantastyczną łączność z naturą i Bogiem, kiedy mogę pozbierać myśli lub jeśli mi szkodzą - bezinwazyjnie usunąć je z głowy. Podczas biegania modlę się i praktykuję wdzięczność (dziękuję za wszystko, co mam). Podczas biegania - ćwiczę uważność (nastawiam się tylko na dźwięki i pozwalam myślom płynąć).
Właściwie to niekiedy jedyny "STOP" w ciągu dnia na który mogę sobie pozwolić.
Do domu wracam zazwyczaj zrelaksowana i pozytywnie nastawiona/nakręcona.


Jasne, że czasem mi się nie chce.
Jednak przeważnie witam się z tą myślą - i mimo wszystko idę. 
Bo wiem, jak będę czuć się "po".
Ostatnio Pani masażystka rozmasowując moje pospinane mięśnie - nazwała mnie sportowcem.
I mimo, że nie do końca się nim czuję - muszę  przyznać - to było b.miłe :-).
Cieszyłam się jak dziecko (połechtała moje próżne ego :-)).

Powyżej załączam moje ostatnie (styczniowe) fotki z porannego biegania nad morzem i zachęcam Was do stworzenia swojej własnej, osobistej motywacji do działania.
Nie patrzcie na to, jak "wypada" ćwiczyć. Jak jest "modnie".
Róbcie to, co Wam w duszy gra...

A teraz zakładam buty i idę biegać (akurat mam chwilę).
Jest czwartek, 9a rano i idealna (jak zwykle :-)) pogoda do biegania.
Ruszam, aby koleiny raz tego doświadczyć.
Was także zachęcam, bo naprawdę warto!




 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz