wtorek, 15 września 2015

Dieta dr Ewy Dąbrowskiej cz.4.

Znalezione obrazy dla zapytania warzywaTeraz słów kilka o samopoczuciu. 
 
Pierwszy tydzień.
Ciężki.
Na stronie dr Dąbrowskiej czytam: „ mogą pojawiać się krótkotrwałe „kryzysy ozdrowieńcze” np. osłabienie, bóle głowy, nudności, wymioty, biegunka, stany podgorączkowe itp., będące wyrazem uwolnienia toksyn z tkanek i przeniknięcia ich do krwi.”
Ho, ho... 
Znaczy - nie jestem takim ciężkim przypadkiem. Czułam się kiepsko - i owszem.
Ból głowy, senność - były, ale nie w jakimś nasilonym stopniu .
Teraz myślę, że już wcześniej „podreperowałam” nieco swój organizm...
Nie mniej jednak nie mogłabym powiedzieć o sobie - „młody bóg”.
Miałam dużo mniej siły (z obawy przed możliwością spalania mięśni - na okres diety darowałam sobie bieganie - skakałam za to na trampolinie z dzieckiem), było mi znacznie zimniej niż zawsze i praktycznie nigdy nie udało mi się porządnie najeść. Najgorszy dla mnie był pierwszy i drugi dzień. W szóstym (tuż przed miesiączką) - czułam się fatalnie (pochłonęłam tonę buraków i marchewek - czytaj skrobia=cukier). Za to pozostałe - dało się przeżyć. W pierwszym tygodniu starałam się przyzwyczaić się do nowego trybu, dlatego potrzebowałam nieco więcej czasu dla siebie. W drugim - szukałam dodatkowych zajęć (im więcej, tym lepiej), ale posiłki miałam rozplanowane już wcześniej - coby nie rzucić się na coś „spoza ram” w razie ataku głodu.

Drugi Tydzień.
Tu muszę przyznać - było dużo lepiej, niż w pierwszym. 
Chyba się po prostu przyzwyczaiłam... 
Dieta już nieco mniej urozmaicona. Dużo potraw się powtarza - ale już wiem, co mi smakuje bardziej, a co mniej. Samopoczucie w porządku - zniknęły objawy zmęczenia, dobrze spałam. Czułam lekkie zmęczenie psychiczne (na porządku dziennym były myśli: „po co się tak do jasnej anielki umęczać...!?”).
No cóż...jak się powiedziało A-... trzeba powiedzieć B . 
„Nie myśl. Rób swoje - kobieto :-).” - i  tak przetrwałam drugi tydzień.

A teraz...
Czuję się fajnie, naprawdę fajnie.... 
Organizm wrócił do równowagi, ja odzyskałam siły i hart ducha (i ciała). 
Inne zalety:
0 wyprysków, ani krostek (miewałam), 
0 cellulitu (miałam) 
Jeśli komuś zależy na kilogramach - to zapewniam - lecą. 
Moja stabilna od kilku lat waga spadła o 3 kg (u osób szczupłych). 
U tych z nadwagą - może to być dużo więcej. 
I tu uwaga!
Mimo, że dokładnie wróciłam do starego trybu jedzenia (plus wakacyjne małe szaleństwa) na razie stanęła w miejscu i ani drgnie (popracuję nad tym w zimę :-))
Ale najciekawsze jest to, że mimo iż  moje wyniki na to nie wskazują - mam wciąż nieskończoną ilość energii. 
Dobrze śpię, jestem aktywna, mam niezłą kondycję.
Czuję się lepiej niż 10 lat temu. 
Serio :-).

Teraz jednak..... żegnaj dieto!
Być może Cię kiedyś powtórzę (nieprędko :-)). 
Czas smakować świat!
Po mojemu - znaczy "po zdrowemu".
Z małą nutą rozpusty...:-))  

SPIS TREŚCI:

 








 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz