niedziela, 24 listopada 2013

Zapętleni...


Nie jestem psychologiem. A jednak widzę, słyszę i czuję.
Kiedy przeprowadzam wywiad dietetyczny z osobą, która przyszła do mnie w nadziei, że uda jej się zrzucić zbędne kilogramy, często rozmawiamy o  emocjach - związanych z jedzeniem - i nie tylko.
Jest to ten moment, w którym udaje mi się choć na chwilę  "otworzyć" drzwi do wnętrza mojego pacjenta.
Wtedy okazuje się zwykle, że relacja emocje-ciało (albo jej brak) ma ogromne znaczenie w utrzymaniu prawidłowej masy ciała.

Dla wielu z nas bowiem - jedzenie jest symbolem ciepła i bezpieczeństwa. 
Dla innych pocieszeniem.
Dla jeszcze innych - wypełniaczem czasu.
Jemy, bo jesteśmy szczęśliwi.
Albo dlatego, że nieszczęśliwi.
Bo czujemy się smutni. A czasem samotni.

Jedno jest pewne - jedzenie odgrywa ważną rolę w naszym życiu.
Wokół niego wszystko się kręci.
Jest symbolem spotkań rodzinnych i biesiady. 
Przyjemnością, o ile nie chorujemy na któreś z chorób psychosomatycznych (tj. takich w których powstaniu biorą udział czynniki psychologiczne): anoreksja, bulimia, ortoreksja itd.
Kiedy uświadomimy sobie ten fakt, łatwiej nam będzie  przyjąć, że reakcja sięgania po jedzenie w sytuacji emocjonalnie dla nas trudnej - jest zwykle nawykowa.

Często dochodząc do tego etapu rozmowy pytam:
"Co jeszcze w Twoim życiu jest dla Ciebie ważne? 
  Co robisz, aby dopieszczać swoje zmysły? 
  Co sprawia ci przyjemność?".
Wtedy zazwyczaj okazuje się, że owszem - kiedyś coś takiego było, ale to "dawno i nieprawda".

Skoro więc nie daliśmy sobie szansy na jakąkolwiek alternatywę,
pozostało nam tylko jedzenie... 
"LEKARSTWO" na wszystkie zmory tego świata.
Lekarstwo zaś - przyjmowane w zbyt dużych ilościach - jest niczym innym, jak tylko trucizną...
Trucizna prowadzi do zatrucia, a wtedy potrzebne jest... ANTIDOTUM!

Może być nim hobby, spacery, sport, szydełkowanie - wszystko jedno co, byle sprawiało nam ogromną przyjemność.
Takie "coś"  tylko dla nas - ukołysze duszę i sprawi, że zaspokoimy swoje emocjonalne potrzeby.
Oczywiście nawyk sięgania po jedzenie będzie wracał, ale świadomość tego, dlaczego tak się dzieje i jak z tym walczyć sprawi, że będzie nam coraz łatwiej.
Warunkiem jest konsekwencja :-).

Niedawno pewna osoba zapytała mnie, czy nie boję się zapętlenia w mówieniu o dietach, zdrowym odżywianiu itd.
Na początku nie zrozumiałam o co dokładnie chodzi, ale teraz myślę, że prawdopodobnie o to, czy temat jedzenia nie zdominuje mojego życia.
Mogłoby tak być - i owszem - gdyby nie szeroki koloryt mojej duszy :-)
Dlatego nie mogę się z tym zgodzić.
Ale cieszę się, że zadano mi to pytanie.
Skłoniło mnie do refleksji na temat tego, jaki jest konkretnie mój emocjonalny związek z jedzeniem?
Oczywiście, zanim doszłam do miejsca, w którym jestem teraz - bywało różnie.
Tradycyjny dom, tradycyjna rodzina, tradycyjne radzenie sobie z emocjami.
No a teraz...?
Myślę, że teraz jedzenie jest dla mnie dopełnieniem.
Czymś ważnym -  ale nie najważniejszym.
Nie dominuje mojego życia.
Zdrowe - to  wyraz szacunku dla swojego zdrowia. 
Siła i energia. 
Czasem rodzinna biesiada (i tu podkreślam - nie zawsze odżywiam się zdrowo ;-)!).
Staram się nie wiązać go z emocjami, a że i one potrzebują upustu... - daję im zupełnie coś innego.

Daję im muzykę, którą uwielbiam. Niekiedy ciszę.
Czasem uciekam ;-)... - i to dosłownie!- od rodziny, pracy, nadmiaru bodźców, które mnie męczą.
Przeważnie wybieram jakieś fajne miejsce, żeby pobyć chwilę sama ze sobą i swoimi myślami...
Piję kawę, wącham książki w księgarni (kiedyś mnie za to zamkną ;-)), potem kupuję je i czytam.
Tak odpoczywam. Tak się regeneruję.
Nikomu się nie tłumaczę - i dzięki temu zyskuję swoją "małą przestrzeń".
Tylko tyle, i aż tyle.
Poza tym mam rodzinę, pasję i pracę, którą lubię.
Piszę swojego bloga (daję upust emocjom ;-)).
A w swoich dietach widzę konkretnego człowieka.
I jego emocje.
Na tym się skupiam.
I za to dziękuję.
Dla mnie to coś więcej, niż jedzenie...


P.S. A propos dokarmiania swoich zmysłów...
       Ta zima należy do Bednarka!
       Uwielbiam tę  "Ciszę"!





www.efekt-motyla.eu

SPIS TREŚCI:
http://twojefektmotyla.blogspot.com/2013/09/spis-tresci.html

poniedziałek, 18 listopada 2013

Grzechem nie słodzić...

O tym, że cukier jest niezdrowy - na pewno słyszeliście już nie raz.
O tym, że zdecydowanie "przeszkadza" w odchudzaniu (odkłada się w postaci tkanki tłuszczowej), pewnie także ...
Ale czy wiecie, że jego nadmiar stymuluje procesy zapalne w naszym organizmie?
Albo, że metabolizm guzów nowotworowych związany jest ściśle z obecnością glukozy we krwi?
Jeśli dodać do tego insulinooporność, otłuszczenie wątroby, demencję starczą i choroby kardiologiczne... - nic, tylko zakazać sprzedaży w kraju ;-).
O hodowli naszego "wewnętrznego drożdżaka" nie wspomnę!

Ale strachy na lachy!
Dziś - mamy alternatywę.
I nie jest nią bynajmniej słodzik z aspartamem (kolejną "cud" substancją o działaniu rakotwórczym)...
Jest nią Stewia i cukier brzozowy tzn. Ksylitol.
Obydwa do nabycia w każdym sklepie ekologicznym.

Ksylitol jest naturalnym związkiem wytwarzanym przez nasz organizm.
Można go znaleźć również w owocach, warzywach i drzewach liściastych (brzoza).
Jego indeks glikemiczny jest wielokrotnie niższy od glukozy czy sacharozy.
I co WAŻNE!
W naszym organizmie ulega przemianie bez udziału insuliny.
Ponadto, jego spożycie nie powoduje powstawania próchnicy.
Wykryto za to pozytywny wpływ ksylitolu na likwidację płytki nazębnej.

Stewia to roślina o bardzo słodkich liściach
(są one 30x słodsze od czystego cukru, słodzik zaś - 200x).
W sklepach dostępna pod postacią tabletek, płynu i proszku.
Jej rodzinnym domem jest Ameryka Środkowa i Południowa.
Odporna na wysoką temperaturę - może być stosowana do potraw gotowanych i pieczonych
(podobnie ksylitol).
Wykazuje także działanie przeciwpróchnicze.
Bezpieczna dla cukrzyków, gdyż nie podnosi poziomu cukru we krwi.

Argumentów przeciw - nie ma.
No może cena...
Stewia i ksylitol są nieco droższe od zwykłego cukru.
Gdyby jednak przeliczyć to na ilość, którą docelowo trzeba wsypać, aby uzyskać słodki smak...
I jeszcze dodać do tego bezpieczeństwo dla zdrowia, jakie mogą nam zaoferować...
To zdecydowanie już "coś".
Nowa jakość. 
Jakość dla zdrowia.
A w tą zainwestować warto.





www.efekt-motyla.eu

SPIS TREŚCI:
http://twojefektmotyla.blogspot.com/2013/09/spis-tresci.html


wtorek, 12 listopada 2013

Lekcja dorastania.

Lubię, kiedy zaglądacie na mojego bloga :-).
Tak samo, jak lubię inspirować Was do działania.
Nie mam monopolu na "prawdę", niezależnie od tego, czy wypowiadam się w kwestii zdrowia, motywacji, czy jeszcze innej.
Staram się uczyć od innych i uważam, że rzeczy dobre należy chwalić.
Dlatego tym razem - postanowiłam zachęcić Was do lekcji dorastania, którą na swoim blogu prowadzi Ewa Panufnik.
Robi to naprawdę pięknie.
Warto skorzystać!

Nie "bawmy się" więcej w dorosłych  - 
                                                                  JUŻ CZAS DOROSNĄĆ NAPRAWDĘ!

Jeśli jesteście gotowi/e na tę lekcję,
zerknijcie na stronę:
gdybymdorosla.com.

POLECAM! 



www.efekt-motyla.eu
SPIS TREŚCI:
http://twojefektmotyla.blogspot.com/2013/09/spis-tresci.html

czwartek, 7 listopada 2013

Glutaminian sodu.

Glutaminian sodu (MSG)- konserwant żywności - jest pochodną kwasu glutaminowego (aminokwasu).
Pierwotnie kwas ten pozyskiwano z dwóch najbogatszych źródeł: wodorostów i mięsa. Obecnie powstaje głównie na drodze chemicznej.

Skryty pod symbolem E 621, dodawany jest m.in. do zupek w proszku, kostek rosołowych, dressingów, magi, przypraw, pasztetów, mielonek itp.

W XXI wieku, jego bratnią duszą stał zdecydowanie fast food.
E 621 jest bowiem substancją wzmacniającą smak i zapach, co zdecydowanie przemawia za zastosowaniem go w tego rodzaju produkcji.

A tak na marginesie, czy kiedykolwiek zauważyliście, że samo wejście do restauracji typu fast food, sprawia, że jesteśmy głodni? 
Nie mieliśmy zamiaru, ale zamawiamy... - dziwne, prawda?

Tak właśnie działa glutaminian sodu, którego głównym zadaniem jest pozyskanie potencjalnego klienta dla restauracji.
W związku z tym - oskarżony został o przyczynianie się do wciąż rozprzestrzeniającej się epidemii otyłości.
I słusznie - moim skromnym zdaniem.
E 621 zaburza nasze naturalne zmysły!
Bo niby jak mamy kierować się smakiem i zapachem, kiedy glutaminian sodu dominuje wszelkie pozostałe aromaty?
Wywołuje w Nas wrażenie sztucznego "apetytu", a co za tym idzie - sprzyja przyswajaniu zbyt dużych, niezaplanowanych ilości pożywienia.

W kontekście glutaminianu sodu, naukowcy coraz częściej mówią o tzw. syndromie kuchni chińskiej.
Jest to zespół objawów, który może pojawić się przy nadużywaniu E 621:  
bóle głowy, migreny, nudności, drętwienie kończyn, nadmierne pocenie, kołatanie serca. 
Z ostatnich badań wynika, że dla większości z nas jest silnym alergenem. 
Wywiera niekorzystny wpływ na przewodnictwo nerwowo-mięśniowe, sprzyja powstawaniu jaskry, ma tendencje do odkładania się i kumulowania w organizmie.
Ustawowy odsetek E 621, jaki można dodać do produktu, jest oczywiście niewielki. Niemniej jednak - często ilość ta zostaje przekroczona. Jeśli dojdzie do tego upodobanie konsumenta do przetworzonych produktów - efekt murowany!

Co możemy zrobić?
Czytać , czytać i jeszcze raz czytać!
Etykiety na opakowaniach - oczywiście!
I nauczyć się sztuki wyboru.
Mamy zioła prowansalskie, oregano, bazylię, tymianek, cząber, czosnek, curry, kurkumę itd.
(lub ostatnie moje odkrycie: mieszankę pod nazwą "czubryca zielona-do sałatek, czerwona-do mięs" - UWAGA! - często i ona bywa oszukana, dlatego i tu dokładnie czytamy).
W sklepach ze zdrową żywnością bez problemu można nabyć ekologiczne kostki warzywne lub bulion wegetariański.
Dobrze byłoby fast foody jeść okazjonalnie, a z produktów przetworzonych -całkowicie zrezygnować.
Jeśli w naszej diecie będzie dominował glutaminian sodu - nigdy tak na prawdę nie poznamy zapachu pieczonego ziemniaka, czy choćby jabłka! 
O chorobach biorących się "z niczego" - nie wspomnę...

Producentom żywności nie zależy bynajmniej na naszym zdrowiu, ale na jak największej sprzedaży.
Dlatego też - musimy zadbać o nie sami!
Stosować dietę prostą, i jak najbardziej zbliżać się do natury.
A glutaminian sodu odstawić.

E621 - to czysta chemia. 
I już.

P.S. Oto jakich nazw używają producenci wykorzystując naszą nieświadomość:
kwas glutaminowy, glutaminian, autolizowane drożdże, autolizowane proteiny drożdżowe, ekstrakt z drożdży, teksturowane proteiny, jednopotasowy glutaminian, kazeinian sodu, glutaminian sodu, „naturalne smaki”, hydrolizowana kukurydza, pokarm drożdżowy oraz ultrapasteryzowane i wszelkie enzymatycznie modyfikowane składniki, hydrolizowane proteiny i aminokwas.
(nazwy pochodzą ze str. wolnemedia.net)





www.efekt-motyla.eu

SPIS TREŚCI:
http://twojefektmotyla.blogspot.com/2013/09/spis-tresci.html